Dzisiaj rano zobaczyłam, że 5 marca to Dzień Teściowej. Oczywiście nie mogę powstrzymać się od ponownego poruszenia tematu tak zacnej osoby, jaką jest matka współmałżonka. Pisałam już o tym w na blogu w felietonie „Dwa zęby teściowej”…ale dzisiaj muszę, bo się uduszę!
Teściowa w naszym społeczeństwie ma raczej zaszarganą opinię i jest bohaterką licznych, kąśliwych dowcipów. Można powiedzieć, że nie ma dymu bez ognia, czyli że niby sama postać zapracowała sobie na taką opinię, ale też można spojrzeć na to z drugiej strony…
Ja mam poczucie, że słaby PR teściowej wynika z rodzinnej poliamorii, czyli zbiorowego kochania jednej osoby. Obiektem tej współczesnej wojny Trojańskiej są nasze córki i synowie. Z reguły wybrankowie naszego dziecka są oceniani, jako nieodpowiedni, niegodni, niewłaściwi i generalnie nie tacy, jakbyśmy chcieli. Przecież my chcemy szczęścia naszego dziecka i mamy jakiś obraz samca lub samicy adekwatny do wspaniałości naszego potomka czy potomkini.
A ja zadaję pytanie po co mieć jakiś obraz? Myślę, że z tymi zięciami i synowymi jest jak z układanką puzzle. My mamy obrazek, a dzieci przynoszą nam kawałki, które do tego obrazka nie pasują. I taka zabawa trwa czasem latami.
A ja zadaję pytanie, po co tworzyć taki obrazek? To nie nasza układanka, a naszych dzieci. Oni mają sobie stworzyć obrazek swojego życia i dopasowywać kawałki. My, jako teściowe jesteśmy jednym z takich kawałków i powinnyśmy wg mnie dopasować siebie do obrazka życia nowej rodziny, tworzonej przez nich. Trudno wymagać od młodego człowieka dopasowania do nas, naszych poglądów, przekonać, oczekiwań czy opinii. Chcemy zachować dobre relacje z dorosłymi dziećmi i ich partnerami, to traktujmy ich jak dorosłych, a nie wieczne dzieci. Upoważnienie do matkowania, a nie partnerstwa zaczyna się już w obyczaju zwracania się do teściów mamo i tato. Mnie taka formuła zupełnie nie pasuje i zwracamy się do siebie z zięciem po imieniu.
Do moich pierwszych teściów mówiłam mamo i tato, co trudno przechodziło mi przez gardło i miałam poczucie, że zabieram coś, co należy się tylko moim rodzicom.
W drugim związku przyjęliśmy formę zwracania się po imieniu i znacznie lepiej się z tym czuję. Może jestem dziwna i przewrażliwiona, ale mówienie do obcej kobiety mamo uważam za nadużycie obyczajowe.
Teściowa, to niełatwa rola, w której największa sztuką jest powstrzymanie się od komentarza, czasami nawet kiedy jest się pytanym. Szczególnie dotyczy to nie tylko spraw konfliktowych czy spornych między dziećmi, a ich małżonkami, ale także stylu codziennego życia czy wychowania naszych wnucząt. Budowaniu dobrych relacji sprzyja powstrzymanie się od trzech rzeczy – oceniania, radzenia i obwiniania.
A co zatem sprzyja budowaniu fajnych relacji? Akceptacja, wysłuchanie i prawo do milczenia. Ja mam w kręgu znajomych kilka przykładów destrukcji związku poprzez nie zachowanie tych dobrych praktyk. Jedna z moich znajomych, jako główny temat rozmów przy kawie ma zawsze nadawanie na swojego zięcia. Opowiada jakieś mrożące krew w żyłach historie, kreujące tego faceta na potwora. Kiedy poznałam obiekt tych opowieści zobaczyłam fajnego gościa, odpowiedzialnego ojca i spokojnego człowieka. A ona widzi go inaczej…no cóż, może potrzeba posiadania wroga jest silniejsza niż posiadania przyjaciela?
Łączenie w krąg rodzinny obcych sobie osób jest zawsze wyzwaniem i wcale nie musi prowadzić do przyjaźni czy cudownych relacji. Jeśli takiej chemii nie ma naturalnie, wystarczy się wzajemnie szanować i zachować poprawne stosunki dyplomatyczne, oparte na uprzejmości i kurtuazji. Mamy przecież jeszcze do budowania relacje z rodzicami naszych synowych i zięciów, co jest też często dużym wyzwaniem, ale to temat na całkiem osobny wpis…
Drogie Teściowe, z okazji naszego dnia uściśnijmy naszych zięciów i synowe, nie czekając z godnością indyka, aż zrobią to oni! Niech się Wam układa, jak w pudełeczku, jak pisał poeta Konstanty
Temat roli teściowej poruszałam już w felietonie „Dwa zęby teściowej”, do lektury którego zapraszam!