POSŁUCHAJ
Jak zostajemy z wnukami, to zawsze jest temat czym je zająć i w co się z nimi bawić. Jakiś czas temu przyjechały do mnie wnuki, wtedy w wieku 7,3,3. Była wczesna jesień, piękna pogoda.
W sobotni poranek pojechaliśmy we czwórkę na targ po brzydką marchewkę, jabłka z robakami, schabik od Pani Jadzi i podwórkowe jajka. Odkąd mieszkam z dala od stolicy, zaopatruję całą rodzinę wyłącznie na lokalnym targowisku. Mówiłam o sobie „bazarówa”, a mój wnuczek powiedział, że to się teraz nazywa „fooddie” (czytaj fudi) i jest bardzo modne.
No więc zrobiłam fudi zakupy u fudi Pani Jadzi i przywiozłam całe fudi do domu. W ramach fudi nabyłam 30 jajek, zapakowanych w piękną tekturkę, który to towar zostawiłam na ganku. Po zjedzeniu obowiązkowego nocnego rosołu (autentycznie mój rosół pyrka przez całą noc) dzieciaki pobiegły bawić się na dwór. Siedzieliśmy chwilę spokojnie z moim partnerem (bynajmniej nie dziadkiem dzieci ?) i piliśmy kawkę.
Po chwili usłyszeliśmy ciche uderzenia i rozlegający się śmiech. Ale, jak to w lesie, pomyśleliśmy, że pewnie rzucają szyszkami w drzewa. Jednak po dłuższej chwili zaniepokoiła nas rytmiczność uderzeń i bliskość odgłosu.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam…jajecznicę na ganku. Moje cudowne wnuczęta wpadły na pomysł rzucania jajkami o podłogę tarasu. Jajek zostało dwa, bo jak się okazało w dochodzeniu, rzucali synchronicznie we troje.
Na tarasie oprócz jajecznicy była masa skorup od jajek. Niestety, w moje poczucie humoru utrudnia i mi zachowanie powagi w takich sytuacjach, ale reprymenda była. Więc po postępowaniu upominawczym, dzieciaki i my dorośli przystąpiliśmy do sprzątania. Na pobojowisku zostało mnóstwo pięknych połówek skorup od jajek. Pomyślałam, że można je wykorzystać do jakiejś zabawy…i wymyśliłam.
Przyniosłam dzieciakom pudełko i powiedziałam żeby w nie pozbierali wszystkie połówki skorupek, to coś z tego zrobimy…ujrzałam, jak zapalają się ciekawskie oczka i padają okrzyki „Ale co???”. Powiedziałam, że dowiecie się później. Kiedy pięknie wyzbierali, a mój święty Zbigniew rozpoczął kąpiel tarasu wężem ogrodowym, ja wyniosłam do ogrodu flamastry i kostkę do gry. Poprosiłam dzieci, żeby na skorupkach narysowali kropki, tak jak na kostce do gry. Temperatura ciekawości przekroczyła 100 stopni, a ja dalej tajemniczo milczałam, co z tego będzie…Kropki malowali z godzinę, sami, bez nadzoru i w atmosferze pokojowej. Kiedy zameldowali, że wszystkie jajka nakropkowane, wyniosłam ceratę, rozłożyłam na stole i poprosiłam, żeby ułożyli skorupki kropkami do góry. W tym czasie przygotowałam kartkę i …tłuczek do mięsa. Przyszłam do ogrodu i powiedziałam, że będą zawody w rozbijanie skorupek na punkty.
Zabawa polegała na tym, że każde dziecko rzucało kostką i miało znaleźć na skorupce liczbę oczek, taką jak wypadła na kostce. Po znalezieniu właściwej skorupki, gracz nabywał prawo do rozwalenia skorupki tłuczkiem. Ja zapisywałam punkty zdobyte przez każdego z wojowników. Napięcie rosło wraz ze znikaniem skorupek z danymi numerkami, bo wtedy traciło się kolejkę. Maluchy były zachwycone, śmiechu było co nie miara, a i instynkty niszczycielskie rozładowane i skanalizowane w zabawę.
Bardzo polecam Wam tę zabawę, oczywiście z pominięciem części pierwszej i zamianą jej na zbieranie skorupek pozyskanych kulinarnie. Na kolejną wizytę Hunów przygotowałam się jajkowo udając się do pobliskiej cukierni, gdzie dostałam wiaderko pięknych skorup. Sprzedawczyni z cukierni do dziś nie może zamknąć oczu ze zdziwienia, na mój widok…
Zabawę gorąco polecam…zwala przynajmniej 3 godziny!
Przyznam szczerze że nie wymyśliłabym takiej super zabawy. Dziękuję za fajny pomysł naprawno go spraktykuje ……:-) ??